niedziela, 28 lutego 2016

Jego dom pachniał miłością,
Ciastem i świeczkami.
Żona witała z radością,
Córka pachniała kwiatami.

Ona najszczęśliwsza w świecie,
Jej syn był odbiciem męża,
Czy to w zimie, czy też w lecie,
Dom był strażnikiem jej szczęścia.

 Usypiając swą księżniczkę,
Patrzył jej głęboko w oczy,
Kiedy już je zamykała,
On nie sypiał całej nocy.

Kiedy światła pogasila,
Niczym nocnych snów elektryk,
Kładła się na łzach winyla,
Odsłuchując serca szepty.

Tak miały czasy pewne,
Zegar bił, słońce świeciło.
Myśli ciasne, czasem zwiewne,
Zapomnieć się też zdarzylo.

Kiedy przypadek ich spotkał,
Spojrzeń konwers głód wypalał,
Ciekawości szalet został,
Marzeń budzik wściekle szalał.

Wszystko było jednak jasne.
Więc nie mogło byc inaczej...

Wszedł do domu.
Żona z innym.
Zabral dziecko - poszedl. Wyszedl!

Mąż ją rzuca, już nie czuje,
Będzie walczyl o ich dziecko.

On wybiega nad jezioro i telefon swój wyłącza.
Ona chwyta za swój w płaczu i próbuje się dodzwonic. Cisza.

Mija znow 30 lat.
Jego wnuk telefon widzi,
Zakurzony, stary, woła.
Na tapecie zdjęcie żony,
Kilka od niej smsów.
I na końcu ona pisze.
Że myśli, że  ... Coś.
Kiedy szybko chce oddzwonić,
Wie już, że ona nie żyje.
Zabił ją brak niepewności,
Czas nie każdą ranę zmyje.

3 komentarze:

  1. Panoptikum mentis... Zdumiewające zdumienie bycia zdumionym***

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń